Dzień 23 kwietnia pozostanie w pamięci wielu osób, które zdecydowały się wziąć udział w klubowym marszu do Śremu (jest to jedno ze sprawnościowych wyzwań Rankor Athletics) gdyż dla większości uczestników był to najdłuższy dystans jaki przeszli w życiu.
Na tydzień przed wymarszem z zaciekawieniem obserwowałem zmieniające się prognozy pogody, istniało wiele przesłanek, że akurat nasza sobota wypadnie słoneczna – i tak też się stało, pogoda była wymarzona. Brak chmur przez większość dnia, piękne słońce od samego ranka, doskonałe warunki, aby sobie pochodzić.
Spotkaliśmy się w klubie na kilkanaście minut przed godziną dziewiątą i po krótkiej odprawie, wymianie numerów i nudnej pogadance o bezpieczeństwie ruszyliśmy przed siebie.
Luboń – Puszczykowo
Początkowy odcinek wił się przez Luboń mniej uczęszczanymi drogami i kierował nas w stronę zakładów Luveny. Idąc brzegiem Kocich dołów mijaliśmy grupki wędkarzy, którzy pozdrawiali nas radośnie z Harnasiem w ręku – ci to mają życie! Przez następne kilometry wędrujemy nadwarciańskim szlakiem pieszo-rowerowym zatrzymując się na grupowe zdjęcie w rejonie Zalewów Warciańskich po czym ruszamy dalej w kierunku puszczykowskiego Arturo. Każdy z piechurów miał inne fantazje na temat zakupów. Jedni myśleli o lodach, drudzy o zimnej Coli lub elektrolitach w formie piwnej.
Pod sklepem zostałem ponaglony przez grupę, że czas się zbierać więc podreptaliśmy trochę ulicą Nadwarciańską, rozmawiając o przewagach jednego rodzaju kosiarki nad drugim i spotkaliśmy Justynę, która wyszła na spacer z psem, ale nie do końca wiedziała o której będziemy, więc ostatecznie spędziła z nim 2 godziny, ale co tam, w taką pogodę to sobie można pozwolić.
Mosińskie Rozlewiska Warty i cholerny asfalt
Przewędrowaliśmy przez piękne Rozlewiska Warty w Mosinie i po zebraniu się grupy pod pięknie zdobioną bramą ruszyliśmy “najnudniejszy odcinek trasy numer 1”, który wiódł od wypasionej rezydencji w Sowińcu aż do Stadniny w Krajkowie – łącznie 7,5km rozpalonego asfaltu. Narzuciłem tutaj żwawsze tempo, aby uciec jak najszybciej z tego nieprzyjaznego terenu. Na tym odcinku można było zauważyć pierwsze oznaki zmęczenia i otarcia stóp, ale wszyscy wiedzieli, że w Krajkowie robimy dłuższą przerwę na popas, więc nie zwalniali tempa. Kontrola kończyn, przebijanie pęcherzy, wymiana obuwia i ruszamy.
Krajkowo – Tworzykowo – Jaszkowo
Nadszedł czas na najpiękniejszy odcinek trasy, który wiedzie przez Rezerwat Przyrody Krajkowo. Kierując się mapami.cz uciekliśmy ze szlaku i mniej uczęszczanymi ścieżkami przemierzaliśmy kilometry zupełnie sami (był tylko traktor i jego kierowca). Początkowo droga wiodła aleją drzew po czym naszym oczom ukazała się ogromna polana, która w niekorzystnych warunkach mogła być podmokła, ale na szczęście udało się przejść suchą stopą. Krótki postój pod rozłożystym drzewem na skraju Warty i ruszamy dalej – znowu jestem popędzany przez grupę, że czas iść, więc idziemy.
Na łące było przyjemnie, jednak nadszedł czas na mielenie kilometrów niekończącej się prostej.
Droga chociaż ładna i w otoczeniu drzew, daje się we znaki stopom. Kurz wdziera się wszędzie a stopy palą już niemiłosiernie co by nie było, mamy już w nogach ponad 30 kilometrów. Zegarki wariują a każdy pokazuje co innego, dzieją się dramaty i można to zauważyć zarówno po sposobie chodzenia jak i nieco mniej zagorzałych rozmowach (i opadniętych twarzach 😉).
Ostatnie 10 kilometrów – asfaltem
Jaszkowo – Góra – Śrem to nasze ostatnie odcinki do pokonania, niestety cały czas asfaltem. Słońce i niebo zmieniło barwę na bardziej czerwoną, pojawiły się chmury. Pewnie wszyscy byliby szczęśliwi, gdybyśmy zakończyli w tym miejscu, ale nie, w Śremie czeka na nas pyszna pizza, trzeba iść.
Trasa początkowo biegła chodnikiem, ale nie mogło być tak dobrze i ostatecznie zostaliśmy wyrzuceni na lewy skraj drogi pokryty tłuczniem, który jeszcze bardziej masakruje stopy. Ciekawe jest to, że miejscowość Góra znajduje się na górce, więc połowa ostatniego odcinka pięła się ku niebu bez końca. Brak rozmów, mozolne zdobywanie kilometrów i ostatecznie jest – tablica Śrem. Wyczekiwana od dawna piękna zielona blacha, która od razu poprawiła wszystkim nastrój. Oczywiście musieliśmy tutaj zrobić grupową fotkę, bo nikt by nie uwierzył, że można sobie w wolnej chwili pójść na spacer do Śremu (bo i po co?)
Don Giovanni
Ulica Nadbrzeżna doprowadza pod drzwi Trattori – celu naszej wędrówki. Utykający ludzie, którzy mają problem, aby samodzielnie wstać z krzesła, muszą robić ciekawe wrażenie, wśród mieszkańców Śremu. Nas to nie obchodzi. Rozkoszujemy się przepyszną pizzą, rozmowami a naszym największym zmartwieniem jest jak z tymi sztywnymi nogami wczłapać się do autobusu.
Wspaniała przygoda! Pierwsze 25 km bezproblemowo, właściwie pierwsze 30 km, jednak później nogi już mocno dawały o sobie znać i każdy kilometr był walką. Jednak wsparcie grupy i atmosfera pomogły dotrzeć do celu 😀
Krzysztof
Słowa uznania ode mnie
Dziękuję Wam wszystkim za udział w tej wędrówce, za pokonywanie swoich granic i doprowadzania ciała do skraju wytrzymałości – tylko nieliczni potrafią czerpać przyjemność z niewygód, ale właśnie takie postawy świadczą o człowieku.
Pod linkiem znajdziecie więcej zdjęć z wyjścia.